Wywiad

28: Jak budować grupę marek? → Katarzyna Graca z MT Biznes


Jak wygląda budowanie grupy kilku marek w branży wydawniczej od strony CEO? Jakie są biznesowe (a nie tylko marketingowe) zalety i wady takiego modelu architektury marki?

Wolisz słuchać? Markotwórstwo znajdziesz w aplikacjach podcastowych Google i Apple oraz w Spotify, do którego linkuję poniżej.

Transkrypcja

Wstęp

Katarzyna Graca: Marketing może płynąć i rzeczywiście wymyślać więcej tych marek, ale z perspektywy zarządzającego, ktoś to musi obsłużyć, ktoś się musi tym zająć. I teraz masz firmę, masz pewne zasoby ludzkie, masz pewne zasoby finansowe i to jest pierwsze ograniczenie, które sobie narzucasz, czy suma sumarum to ci w którymś momencie zacznie przynosić zyski i ci się zwróci. Mało tego, mieliśmy bardzo długie dyskusje i starcia pod tym kątem właśnie mieszania tych marek i odbiorcy, bo z jednej strony myśleliśmy sobie tak: jest przedsiębiorca, szuka książki o negocjacjach, wyskakuje mu baner z poradnikiem parentingowym.

I teraz jak on zareaguje? Czy pomyśli sobie: to nie jest strona dla mnie, czy przypomni mu się, że jego żona szukała jakiejś książki dotyczącej wychowania dzieci? I teraz pytanie, która z tych korzyści jest bardziej prawdopodobna i większa? Czy odstraszymy jednak tego czytelnika, bo zobaczył poradnik parentingowy, czy jednak zachęcimy go do szerszego zbudowania koszyka na naszych stronach? Budowanie marki to nie jest czarna magia. Potrzebujesz odrobiny wiedzy, trochę doświadczenia i dużo zaangażowania. Jeśli zaangażujesz się w słuchanie tego podcastu, to ja obiecuję podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem.

Maciek Sznitowski: Cześć, witajcie w kolejnym odcinku podcastu „Markotwórstwo” i w specjalnej serii „Markotwórcy”, którą dopiero rozkręcamy. To jest trzecia moja rozmowa z gościem, w dzisiejszym odcinku z gościnią. Markotwórcy to osoby, które tworzą, budują marki. Bardzo mnie cieszy to, że dzisiaj mam przedstawicielkę biznesu, tej strony biznesowej, czyli nie eksperta od budowania marki, od marketingu, bo takim zawsze jest łatwiej się na ten temat opowiadać.

Zarządzanie grupą marek

MS: A dzisiaj mam zaszczyt gościć Katarzynę Gracę, która jest prezeską, CEO MT Biznes, czyli wydawnictwa, dwóch wydawnictw właściwie, MT Biznes i Poltext, grupy wydawnictw, można tak powiedzieć. Dzisiaj będziemy chcieli właśnie o tej grupie marek, o grupie kilku submarek czy w ogóle zarządzaniu tak naprawdę nie tyle organizacją, ale zarządzaniu tym marketingowym wizerunkiem i tym, że można mieć kilka brandów w ramach jednej grupy i jak w tym wszystkim się nie pogubić, jakie podejście jest lepsze. Więc to jest temat dzisiejszego odcinka. Ja Wam tylko krótko przybliżę, zachęcam oczywiście do tego, żeby obserwować Kasię i bliżej poznać to, co robi i obserwować jej działania.

Będziemy oczywiście linkować do tego, żeby ją odszukać na LinkedIn czy w innych miejscach. Ale tylko krótko przedstawię, co nie szokuje, Kasia jest wielbicielką książek we wszelkiej postaci, czyli papierowych, elektronicznych i tych do słuchania. To jest w ogóle bardzo ciekawe, że dzisiaj książkami nazywamy właściwie te różne formy. Może jeszcze sobie o tym porozmawiamy. Jeśli nie zajmuje się czytaniem, jeśli nie czyta aktualnie, to właśnie zarządza wydawnictwami MT Biznes i Poltext. Bardzo lubi styl zarządzania, którym zainspirowała się, z książki Kim Scott „Szef wymagający i wyrozumiały”. Domyślam się, że książka wydana przez MT Biznes. Nie miałem okazji czytać, więc jeszcze może o tym porozmawiamy.

Prywatnie Kasia jest zakochana w fantastyce i w swoim ogrodzie. Zazdroszczę tego bardzo. W ogóle zazdroszczę ci strasznie tej pracy, którą wykonujesz. Pewnie nie jest tak różowo od środka jak się wydaje na zewnątrz, ale zawsze jak mnie ktoś pyta co bym, gdyby nie musiał pracować dla pieniędzy, to mówimy, że chciałbym robić coś z czytaniem książek. Więc twoja praca wydaje mi się idealnym rozwiązaniem. O tym jakie marki są, co w ramach waszej organizacji, waszej firmy robicie, sobie jeszcze porozmawiamy w trakcie, więc nie chciałbym tego przedstawienia przedłużyć. Bardzo się cieszę, że przyjęłaś zaproszenie. Witaj.

KG: Cześć, Maćku, ja też się cieszę, że jestem. Tak jak już wiesz, nie mam dużego doświadczenia w udzielaniu wywiadów, więc trochę się też stresuję. Stresuję się też dlatego, że pytasz mnie o marketing, czyli absolutnie najdalszą część zadań, które ja wykonuję. I dlatego zatrudniam sobie fachowców do tego. Jako zarządzający teoretycznie powinniśmy się trochę znać na wszystkim. I ja taką zasadę wyznaję, że powinniśmy się trochę znać na wszystkim. Ale też nie będziemy ekspertami we wszystkich tych dziedzinach, bo się po prostu nie da.

I tutaj mam fantastyczny zespół, jeśli chodzi o marketing. I rzeczywiście się tam nie wtrącam za dużo do tego, bo nie czuję się na siłach. Ale samo tworzenie tych marek nie wynikało tylko i wyłącznie z inicjatywy marketingu, tylko naszego całego zespołu. Ja chętnie o tym opowiem, jak to wygląda, tylko tak do Słuchaczy uwaga, że musicie pamiętać, że to jest z perspektywy akurat wydawcy. To nie będzie uniwersalna zasada do stosowania dla wszystkich firm, które zajmują się różnymi rzeczami. W naszym przypadku mamy dwie spółki, które wydają książki od wielu lat. Ja stoję na czele tych spółek od kilku lat. Tak naprawdę to jest cały czas jeden zespół, który się zajmuje wydawaniem książek w różnych dziedzinach.

I zaczynaliśmy od tego, że był Poltext, który zajmował się książką akademicką stricte, i MT Biznes, jak sama nazwa wskazuje, książka biznesowa. I tu możemy ogłosić konkurs, kto wymyśli, z czego wynika nazwa MT Biznes. Bardzo chętnie bym przyjęła takie historyjki, może którąś wykorzystam. Wymyślimy jakąś nagrodę na koniec dla najciekawszej historii.

MS: Ale jest jakaś prawdziwa odpowiedź?

KG: Jest prawdziwa historia, ale nie ma takiego jaja w sobie, więc dlatego liczę na to, że może ktoś coś ciekawego do tego skrótu mógłby podpowiedzieć i może gdzieś na tym byśmy zbudowali jakąś narrację. Także zachęcam do wymyślania. Może jakąś fajną książkę potem podeślemy dla najciekawszej propozycji.

MS: Oczywiście podbijam, przepraszam, wejdę w słowo, bardzo zachęcam i podbijam. To jest świetny pomysł. Myślę, że tego podcastu słucha sporo osób kreatywnych i takich, którym storytelling i narracja jest bliska, więc myślę, że jesteśmy w stanie naprawdę coś ciekawego…

KG: Poszalejcie [ŚMIECH].

MS: Tak, szalejcie. Czyli pytanie brzmi: co oznacza skrót MT w nazwie MT Biznes?

KG: Tak. Mam nadzieję, że ty też coś wymyślisz na potem.

MS: Wiesz, ja już teraz się zamyśliłem i zaczynam kombinować, ale dobra, wracamy.

KG: W MT Biznesie funkcjonowaliśmy sobie spokojnie w ramach dość sprecyzowanej marki. Są to poradniki dotyczące sprzedaży, negocjacji, zarządzania. Właśnie ta Kim Scott, o której mówiłeś na samym początku, została wydana dzięki mojej inicjatywie pod tym kątem, że są różni liderzy. Ja jestem takim, dla którego człowiek jest ważniejszy niż zadanie, co nie jest super dobrym rozwiązaniem, jak prowadzisz firmę, więc żeby się nauczyć takiego wyważenia między wyrozumiałością a byciem wymagającym, to ta książka bardzo mi się spodobała, szczególnie dlatego, że tam jest bardzo dużo przykładów z życia wziętych i autorka opowiada, jak coś schrzaniła, jak coś zrobiła źle, jak to potem poprawiła, jakie miało skutki itd.

I to jest fantastyczne, że ja jako lider, siedząc w takim poczuciu, że powinnam być najlepsza w tym, co robię, pozwalam sobie dzięki tej książce na to, że coś mi się nie uda, że zrobię coś źle, źle porozmawiam z pracownikiem, źle załatwię jakąś sprawę albo nie przewidzę jakiegoś zdarzenia, te czarne łabędzie wszystkie. Także Kim Scott bardzo polecam wszystkim. Teraz mam taki przypadek, że awansuję koleżankę z zespołu do jednego działu i ona ma odwrotnie, to znaczy ona jest nastawiona zadaniowo, super, a ludzi to by trochę zeżarła, jeżeli to zadanie nie jest zrobione. Właśnie rozmawialiśmy o tym, że ona też musi tę książkę przerobić sobie w głowie pod tym kątem, żeby jednak wyważyć tę drugą stronę.

Uważam, że ta książka jest fantastycznie uniwersalna pod kątem decydowania, jak zarządzać zespołem. I tak sobie funkcjonowaliśmy parę lat. Po jakimś czasie zaczęły do nas wpadać ciekawe maszynopisy książek, które nie do końca były oparte na biznesie, były poradnikami albo były na granicy poradnika biznesowego i bardziej życiowego. I tak było trochę szkoda, że one gdzieś tam uciekają albo nie są wydawane, albo ktoś inny je wyda. A w dziale marketingu pojawiła się osoba, która tak czuła ten temat. To była jej bajka, ona świetnie była w stanie ocenić jakość tego maszynopisu i jakość tych porad. I tak powstało Laurum, które opiekuje się tym tematem, jak my to mówimy: MT Biznes po godzinach. Czyli wracam z pracy, ale mam dzieci, dom albo własne problemy, kiedy jestem samotny, albo chcę się rozwijać bardziej pod kątem takiego duchowego rozwoju i wtedy wkraczam rzeczywiście w tę markę Laurum i sobie zaopiekuję ten czas.

Nasi czytelnicy też są rodzicami, więc weszły książki parentingowe. I to Laurum tak się rozkręca, czasami gdzieś odbiło, na przykład w jakąś dietę SIRT lub inną, ale to też dotyczy trochę takiego poradnika dotyczącego zdrowia, ale stwierdziliśmy, że jednak lepiej się czujemy i bliżej tego naszego odbiorcy jesteśmy, jeśli to są poradniki dotyczące samorozwoju. I tak funkcjonowaliśmy parę lat i pojawiała się coraz częściej nie tylko maszynopisy, ale też taka potrzeba z rynku, to było widać, takich książek wyjaśniających trochę świat, ale nie od strony biznesowej albo czasem trochę biznesowej powiązanej na przykład z polityką.

I tak tych książek zaczęło przybywać, weszliśmy potem w ten świat wojny w Ukrainie, weszliśmy w świat embarga na czipy, tam konflikt Chiny, Stany Zjednoczone i Holandia, Niderlandy powinnam powiedzieć, weszły w to i okazało się, że jeden z naszych kolegów, który akurat jest kierownikiem sprzedaży, fantastycznie czuje się w tej tematyce, to jest jego bajka, tak prywatnie. No to jak tak się okazało, to: „Hej Łukasz, może poczytasz te maszynopisy, może to coś ciekawego” no i się okazało, że jest świetna książka „Wielka wojna o czipy”. No to jak tego nie wydać? No ale gdzie my to wydamy, no jak w MT Biznesie czy w Laurum? Przecież to zupełnie nie pasuje do siebie. Jak się będziemy komunikować, na jakich kanałach, jak social media? Przecież tam są zupełnie inne grupy odbiorców.

No i tak powstały Prześwity, ale to też teraz od strony zarządzającego, dlaczego powstały te Prześwity? Bo ja jestem prezesem dwóch wydawnictw i każdy z nich się opiera na jakiejś grupie czytelników. Poltext, opierający się na tej książce akademickiej, miał jeszcze taką swoją nogę wydawniczą językową, do nauki języków obcych. I to zawsze było pod Poltextem, i ci starzy wyjadacze pamiętają Poltext. No ale ta nazwa brzmi strasznie w dzisiejszych czasach, koszmarnie. Zresztą wiemy, jak to kiedyś wymyślali w latach 90. te nazwy firm.

I w tym momencie stwierdziliśmy, że dobrze by było komunikować się z czytelnikiem, tak żeby on od razu wiedział po marce, czego może się spodziewać i powstało Słówko do tej nauki języków obcych. Zaczęliśmy się komunikować ze Słówkiem, ale też wiem jako zarządzający, że marka wydawnicza oparta na książce językowej będzie sukcesywnie malała, bo uczymy się tych języków w tej chwili coraz częściej z aplikacji. Mało tego, już słyszałam o takich translatorach symultanicznych, że mamy słuchawkę w uchu i po prostu na bieżąco, więc nie wiem, czy za jakiś czas nie zaginie w ogóle potrzeba uczenia się języków obcych. I jako zarządzający musiałam myśleć o tym, jak utrzymać to wydawnictwo, jeżeli to Słówko za 30 lat zacznie mieć większe problemy z odbiorcami.

I dlatego te Prześwity powstały w ramach tej spółki poltextowej. No i po jakimś czasie się okazało, że pojawiła się nam w okolicy ciekawa osoba, autorka książek dla młodzieży, powiedzmy bardziej kobiecej młodzieży. To był świetny człowiek, w sensie jest, fantastyczna kobieta z niesamowitym wyczuciem. I tak jest świetny człowiek, jak już jest świetny człowiek w twojej okolicy, to nie możesz mu dać odejść, musisz go wykorzystać.

Więc zaczęliśmy myśleć jak otworzyliśmy wydawnictwo Endorfina, które zajmuje się właśnie young adult. No i to by było chyba na tyle, jeśli chodzi o liczbę marek, którymi w tej chwili dysponujemy. Może nie w ramach tworzenia marki wydawniczej, ale w ramach w ogóle tworzenia następnego brandu, to mamy jeszcze coś takiego, co się nazywa Gruby Tom, czyli nasza księgarnia, w której proponujemy książki nie tylko z naszych wydawnictw, ale też z innych, które uważamy, że pasują do danej tematyki. To też było wyzwanie brandingowe i promocyjne, bo musieliśmy tego Grubego Toma w jakiś sposób zakomunikować światu. I się rozgadałam.

MS: Nie, bardzo się cieszę, bo ciekawie o tym opowiadasz, a po drugie poruszyłaś wiele wątków, o które chciałem cię zapytać, więc fajnie, że zrobiłaś taką rundkę dookoła. Ja będę się starał trochę to rozbierać bardziej na czynniki pierwsze, te poszczególne wątki. Zaczęliśmy od tego, właśnie chciałem cię zapytać, na ile CEO musi się interesować marketingiem?

Powiedziałaś, że to nie jest twój numer jeden na liście zadań, ale ja sobie trochę tak dzielę, ja się też nie zajmuję takim marketingiem, który nazywam często takim operacyjnym, takim performance’owym, takimi działaniami na co dzień, tylko coś, co ja trochę lubię nazywać albo można nazywać brand marketingiem, czyli budowaniem marki generalnie. I z mojego doświadczenia wynika, że ten temat właśnie częściej jest istotny im wyżej w hierarchii, czyli z właścicielem, z CEO, z zarządem najczęściej ich te tematy interesują, dlatego że potem wdrożenie tego, czyli właśnie te wszystkie taktyki i działania takie operacyjne, marketingowe, to wiadomo, że jest w głowach i w zasięgu tych osób, które się tym na co dzień zajmują, ale jednak takie budowanie marki, decydowanie o jej tożsamości, o jej charakterze, o tym właśnie, o czym będzie, o czym nie będzie, jaka jest, jaka nie jest, dokąd w ogóle zmierza, cała wizja i te wszystkie inne elementy, no właśnie często są nawet ważniejsze tam u góry niż na dole, bo osoby, które zarządzają chcą wiedzieć, wiesz, jakoś tego pilnować.

I czy dla ciebie właśnie te kwestie, takie marki, którą budujecie, w kierunku, w którym zmierzacie, to jest coś, co właśnie jest gdzieś tam w twojej gestii?

KG: To znaczy tutaj znowu będzie specyfika tego, co robimy i jak robimy i sposobu zarządzania też, bo ja prowadzę te firmy na zasadzie, nazwijmy to, kolegialnej. Kiedyś była taka moda na turkusowe organizacje, więc tak trochę w tę stronę, ale nie do końca. I generalnie to, czy my wydamy jakąś książkę, po pierwsze, czy ją wydamy, a po drugie, w której marce, po trzecie, czy nam jest potrzebna kolejna marka, podejmujemy wspólnie. I tu właściwie prawie wszyscy jesteśmy na takich spotkaniach raz na dwa tygodnie, kiedy wybieramy książki i ta inicjatywa powstawania brandu i pilnowania tego, że w ramach tego brandu wydajemy taką, a nie inną książkę, jest w gestii nas wszystkich.

A jeżeli chodzi o to, jak bardzo CEO powinien wchodzić, czy musi wchodzić w kwestię marketingu, to wydaje mi się, że to też dużo od tego, kogo masz w zespole. Bo ja mam Olgę Błachnio, która jest, po pierwsze, świetna w tym, co robi, jeśli chodzi o MT Biznes, po drugie, wie, co robi, jest dla mnie autorytetem w tej kwestii niezrównanym, a po trzecie, nie lubię, jak jej się tam wchodzi. Więc dobrałyśmy się pod tym kątem idealnie. Ja mam do niej ogromne zaufanie, ona o tym wie i działa po swojemu. Ja tylko jestem tam na zasadzie poklepania po plecach: dobra robota. Czasem wchodzimy w jakąś dyskusję na temat tego, czy ta książka ma sens, czy nie, ale generalnie ona jest tam bardzo samodzielna.

Wydaje mi się, że jeżeli jesteśmy zarządzającym jakąkolwiek firmą i jesteśmy w sytuacji, w której ja jestem, czyli to nie jest moja najlepsza strona, bo ja zdecydowanie bardziej siedzę w finansach niż w marketingu, to zatrudniając fachowca, któremu zaufamy, to tak naprawdę nie musimy za dużo tej wiedzy tutaj zdobywać i wpływać. Oczywiście widzimy, co się dzieje. Mało tego, ja od pewnego czasu też robię za twarz MT Biznesu w różnych social mediach, więc ten marketing coraz bardziej mnie dotyczy, coraz bardziej mnie uderza, ale mimo wszystko jestem tam tylko jednym paluszkiem.

Rola marki w branży wydawniczej

MS: A powiedz w ogóle takie pytanie, może znowu z gatunku trochę trudnych: Jaka jest w ogóle rola marki, rola brandu w waszej branży? Bo teoretycznie ludzie wybierają tytuły, to znaczy albo znam autora, mam kilka w ogóle brandów, nie mam autora, który może być marką osobistą, jest jakiś temat, który mnie interesuje i jeszcze gdzieś tam na dalszym planie jest wydawnictwo.

KG: Na rynku wydawniczym zobaczysz wiele scenariuszy, bo masz na przykład Znak, który raczej trzyma się jednego swojego logo, czasami dorzuca jakiś tam znak, emotikon czy inne takie małe brandy, ale generalnie komunikację ma przez Znak, to jest jedna duża marka i tam jest wszystko. Ale też masz sporo wydawców, którzy mają tych brandów wiele, nie komunikują ich ze sobą razem na przykład albo tworzą osobne strony internetowe, Helion ma na przykład OnePress albo bodajże Sensus i też wydają tam różne publikacje. I teraz też dużo zależy jakiego rodzaju to wydawnictwo literaturę reprezentuje, bo jeżeli mamy jakąś beletrystykę, to myślę, że większość czytelników jednak patrzy na opinie w internecie, czy to jest rodzaj literatury, który go interesuje.

W przypadku na przykład naszego wydawnictwa MT Biznes to marka ma wydaje mi się bardzo duże znaczenie, bo na tej marce opiera się zaufanie czytelnika, że on dostanie książkę, która rzeczywiście mu rozwiąże problem, pomoże w danej sytuacji. Zresztą tak staramy się konstruować tytuły książek i opisy na czwartej stronie tak zwanej, czyli z tyłu książki, żeby one zawsze były odpowiedzią na jakiś problem, który nasz czytelnik będzie miał. W przypadku takich wydawnictw jak Endorfina, czyli taka beletrystyka dla dzieci i młodzieży, to myślę, że ta marka już ma mniejsze znaczenie, chyba że chcemy budować jakąś grupę odbiorców w tych social mediach skoncentrowaną wokół tej marki, ale jednak to bardziej promujemy tytuły, bo wiadomo, że szczególnie jak się kupuje tytuły z zagranicy, to ten tytuł zagraniczny gdzieś już sobie funkcjonuje w mediach społecznościowych młodzieży i skupiamy się tylko na tym, że to jest właśnie ta książka, a nie ten wydawca.

Chociaż znam takich wydawców, którzy mają tego typu książki i budują sobie grupę odbiorców wokół pasji związanej z tym wydawnictwem, ale wydaje mi się, że najważniejsza rzecz w marce wydawniczej to budowanie zaufania. Są też takie marki, które zajmują się na przykład reportażem tylko i wyłącznie i one gwarantują czytelnikowi, że ten reportaż ma ręce i nogi, że to jest dobra robota dziennikarska, czyli znowu budowanie jakości. Wiem, że jeśli chcę przeczytać reportaż, to sięgnę wyłącznie po to wydawnictwo. W poradnikach takich życiowych, jak bym to nazwała, znowu wydaje mi się, że marka nie do końca ma znaczenie, bo znowu szukamy jakiejś odpowiedzi problem z dość szerokiej puli.

Problem, z którym się możemy spotykać. Na pewno jedna marka ogranicza ilość osób, które musisz zatrudnić do promowania. Na pewno jedna marka powoduje, że możesz wydawać takie tytuły, które potencjalnie może by nie pasowały, ale z drugiej strony stajesz przed taką pułapką, że zaczniesz wydawać wszystko. Jak zaczniesz wydawać wszystko, to komunikujesz się do wszystkich, czyli w sumie do nikogo. Może się to okazać taką kulą u nogi, która gdzieś tam cię ciągnie. Wydaje mi się, że to jest też duża świadomość zespołu, który nad tymi markami i nad tymi, akurat w naszym przypadku, wydawnictwami pracuje.

Struktura grupy marek

MS: Właśnie to chciałem powiedzieć, opowiadałaś o tym, jak się rozwijały, czy powstawały nowe submarki, w ogóle przygotowując się do tej rozmowy dowiedziałem się, że to się nazywa imprinty w branży wydawniczej. Imprinty, czyli takie właściwie submarki. W marketingu nazywamy to markami. Brzmiały to jak bardzo świadome decyzje. Mówiłaś, że pojawiły się jakieś tytuły i wiedzieliście, że nie możecie tego wydać jako MT Biznes, bo nie pasuje.

Więc padała decyzja, że tworzycie coś nowego. W ogóle taką historię często spotykam w wielu firmach, pracując nad tematem architektury marki. Ogólnie jeszcze tylko dodam dla Słuchaczy, że tak bardziej teoretycznie o tym, jak modele architektury marki możemy poukładać chyba w 19. odcinku tego podcastu trochę opowiadałem, więc gdyby ktoś chciał taki rys teoretyczny złapać, to tam odsyłam. Ale pracując nad tym bardzo często słyszę tę historię. Czyli rozwijamy się.

Powstają nowe pomysły na produkty, nowe projekty, nowe inicjatywy, trzeba to jakoś poukładać w tej strukturze. To, o czym mówisz, brzmi jak bardzo świadoma decyzja. Czy wy rozważaliście, czy to powstawało naturalnie, intuicyjnie, że budujemy, tak jak wspomniany Znak, jedno wielkie wydawnictwo pod jednym szyldem czy ten model jakoś świadomie wybieraliście?

KG: Bardzo świadomie, bo długo rozmawialiśmy na temat każdej z tych marek, które kiedy powstawały. Ale w przeciwieństwie do Znaku, mieliśmy pewne ograniczenia narzucone historycznie, czyli nazwę MT Biznes. Ciężko teraz powiedzieć MT Biznes po godzinach, MT Biznes dla młodszych albo MT Business do nauki języków obcych, jakkolwiek tam sobie to wymyślimy. Chociaż tak, przerabialiśmy takie koncepcje, kombinowaliśmy, czy może tak, czy może tak, żeby jednak wykorzystać tę siłę marki naszej, najsilniejszej z tych wszystkich, które mamy w tej chwili, czyli MT Biznesu.

Znak ma tutaj prościej, bo ktoś kiedyś, jak zakładał wydawnictwo, to jednak zrobił dość uniwersalną nazwę. Więc pierwsze ograniczenie, które nas spotkało, to właśnie ta nasza historia. Ale potem jak powstał pierwszy imprint, to już było łatwiej, bo już się nie baliśmy, już wiedzieliśmy mniej więcej, jak to zrobić. I te kolejne powstawały konkursami wewnętrznymi, jak to nazwać, konkursami na zewnątrz, w social mediach itd. Szukaliśmy różnych rozwiązań. Bardzo dużo dyskusji, nie wiem, czy ty się z tym spotykasz, było z tym, czy może być bardzo polska nazwa. Bo tak, z tym się zderzyliśmy w momencie, kiedy powstawało Słówko.

No bo tam są te polskie znaki, to już wiadomo, że na stronie internetowej będzie inaczej to zapisane. Czy my z tym wyjdziemy kiedyś na zewnątrz, poza granice Polski? Jak będziemy się komunikować, chociażby mówiąc „wydawnictwoslowko.pl” mam ci podać adres strony? czy jednak powiedzieć „wydawnictwosłówko.pl”? I myślę, że sporo firm się z tym może zetknąć, że nie, czy powstać powinien nowy brand, tylko w ogóle jak on się powinien nazywać.

Tak naprawdę to była dla mnie trudniejsza decyzja, jak go nazwać niż to, żeby on w ogóle się pojawił. Ta potrzeba, żeby się pojawił, wynikła naturalnie, z racji tego, o czym rozmawialiśmy wcześniej. Ale nazwać to albo wymyślić logo? Masakra. Ja jestem tak pod tym kątem niekreatywna, że jak tylko powstał ten etap tworzenia brandu, to starałam się z niego wycofać jak najszybciej.

MS: A to właśnie jest mega ciekawe. Spotykam dwa typy, takie podejścia, nie chcę jakoś ludzi dzielić, ale takie podejścia trochę właśnie w myśleniu, bo jedni mają tak, że wszystko chcą spinać pod jednym, bo właśnie wymyślanie ich przeraża itd. A są ludzie, którzy uwielbiają to. Spotykam przedsiębiorców w ogóle firmy, w których rodzenie nowych marek jest najfajniejszym projektem, jaki tam jest.

I wszyscy się rają tym, że mogą właśnie wymyślić nazwę, logo. To są po prostu piękne spotkania, to są super dla nich rzeczy. I wtedy jest taka pułapka, że tych marek się mnoży bardzo dużo. I łatwo jest taką nową markę zrodzić, ale trudniej jest ją utrzymać przy życiu, jakkolwiek to makabrycznie nie brzmiało. Czy stawiacie sobie jakąś taką granicę tego? Bo to jest generalnie…

KG: Wiem, o co ci chodzi.

MS: Można się zatracić, nie?

KG: No to znowu tutaj marketing może na przykład płynąć i rzeczywiście wymyślać więcej tych marek, ale z perspektywy zarządzającego: ktoś to musi obsłużyć, ktoś się musi tym zająć. I teraz masz firmę, masz pewne zasoby ludzkie, masz pewne zasoby finansowe i to jest pierwsze ograniczenie, które sobie narzucasz. Czy suma sumarum to ci w którymś momencie zacznie przynosić zyski ci się zwróci? Mało tego, ja jako zarządzający, który staram się być blisko ludzi, wiem, że jeżeli teraz mamy prawie 20 osób, jeżeli będzie nas więcej, a ja mam dalej powiedzmy te 8 godzin dziennie, to ja już nie obsłużę wszystkich pracowników, tak? Nie jestem w stanie być dla nich tyle, ile oni tego potrzebują. Czy ten rozrost ma sens? Czy ja go uniosę jako lider? Czy ja się nadaję jako lider do tego, żeby prowadzić tak dużą firmę z taką ilością osób? Czy ja znajdę tylu fachowców?

Rynek wydawniczy ma jeszcze ten minus, że działamy na niskich marżach, więc pensje nie są szaleńcze, w związku z czym większość młodych ludzi jednak wybiera jakieś technologiczne spółki zaczynając swoją karierę zawodową. I te takie powiedzmy przyziemne problemy już ci narzucają pewne ograniczenia z tym wymyślaniem nowych marek w naszej branży, bo rzeczywiście może się okazać, że wymyślisz 10 marek wydawniczych, ale nie będziesz miał nikogo, kto będzie w stanie zrobić wpis na social mediach.

MS: Właśnie to jest ten dylemat, który ja spotykam, że fajnie by było, ale pytanie potem: czy to obsłużymy? I właśnie jest ten główny dylemat: czy idziemy w jedną markę, czy w grupę kilku. U was przeważyło jednak to, że więcej korzyści jest z tego, że te marki są specjalistyczne i że każda z nich ma swój charakter.

KG: Tak, wydaje nam się, że to budowanie roli eksperta w każdej z tych dziedzin, którymi się zajmujemy, jest najlepszą drogą w tej chwili do prowadzenia komunikacji z czytelnikiem. Też wdrożyliśmy sobie TAJE, czyli metodologię z książki „Co chce wiedzieć klient?”, wydaną przez MT Biznes. A dodatkowo wiemy o tym po książkach Angeliki Chimkowskiej na przykład, że ta marka jednak tę twarz musi mieć. Ja mogę być twarzą MT Biznesu, mogę być twarzą Laurumu, ale za chwilę będę twarzą 10, bo to nam też nie zadziała. Więc żeby zachować tę spójność, autentyczność, to też trzeba coś powybierać. Ja też nie mogę powiedzieć, że wszystko co zrobiliśmy okazuje się sukcesem, bo tak jak Prześwity fantastycznie zapracowały i to był świetny pomysł.

Ja już jestem w stanie powiedzieć, że to jest marka, która się dobrze zadomawia, rozwija się, o której się mówi coraz częściej, szczególnie w tych środowiskach, gdzie geopolityka czy geostrategia, czy wyjaśnianie różnych zjawisk społecznych się pojawia i tam to rzeczywiście nam dobrze działa. Tak na przykład przebijanie się na rynku tego young adult z Endorfiną idzie nam jak po grudzie. I tu nie mogę powiedzieć, że odnosimy sukces. Ja staram się pocieszać tym, że to są książki, które się nie przeterminują, czyli ja muszę po prostu, ja muszę, w sensie takim, że my jako firma musimy znaleźć sposób na to, żeby inaczej się skutecznie komunikować z czytelnikiem, żeby nas zauważył, żeby tę Endorfinę rozwijać. I daję sobie na to czas, daję naszej firmie na to czas i środki, żeby potestować różne rozwiązania i spróbować jak nie z tej strony, to z drugiej strony.

Więc to też nie jest tak różowo, że podjęliśmy decyzję o imprintach i wszystko wypaliło i świetnie nam idzie. Endorfina to jest dla nas w tej chwili, po pierwsze to jest Czerwony Ocean, bo tam jest bardzo dużo wydawców w tej tematyce, a po drugie nie mamy w tym żadnego doświadczenia, więc się uczymy na naszych własnych błędach. Ale mnie to kręci pod tym kątem, że ja lubię próbować nowych rzeczy, lubię testować różne rzeczy i chciałabym docierać do młodych czytelników, żeby gdzieś kiedyś móc skojarzyć tego piętnastolatka czy tę piętnastolatkę, która czyta Endorfinę, że jakość naszych książek jest świetna, dla nich to jest super, potem dorastają do tych dwudziestu paru i potrzebują poradników takich albo innych, ale pamiętają, że jakość tej grupy wydawniczej była super, w związku z czym już teraz sięga po inną literaturę, którą my jesteśmy w stanie mu dostarczyć.

Bo tak naprawdę w tej chwili ten rynek na przykład poradników dla młodzieży to dopiero rusza, więc tam tych książek, które mogłyby w pewien sposób wychowywać sobie czytelnika MT biznesowego, jeszcze za dużo nie możemy wydawać.

MS: Dobra, ale powiedz tak, no bo właśnie, jest ten wątek może najświeższy, bo kolejnym jakby wyzwaniem pracując nad architekturą marki, tak, czyli jakby ustalając ten model, strukturyzując go, no bo często jest tak, ty opowiadałeś o tym, jak to powstawało, ale często też firmy zderzają się z tym, że to się już dzieje, to znaczy nagle się okazuje, że mamy mnóstwo, mamy chaos, to jest sytuacja, którą ja często spotykam, czyli nie było tak uporządkowanego myślenia, tylko właśnie mamy powydawanych mnóstwo książek w różnej tematyce i trzeba to jakoś, ten chaos opanować i wtedy jakby, wiadomo, jest ten model, czy to dzielimy na specjalistyczne marki, czy pod jedną, jeśli już dzielimy na specjalistyczne, to pojawia się właśnie ten element, czy one są jakoś, czy muszą być jakoś powiązane, czy one mają być jakoś powiązane?

I teraz, tak jak obserwuję z zewnątrz, no to pomijając to, jeśli widzę twoją komunikację, ciebie na przykład na LinkedInie, gdzie pokazujesz całą grupę, ale czytelnik, który się spotyka z konkretną jakąś książką, z konkretnego wydawnictwa, niekoniecznie musi wiedzieć, że ona należy do całej grupy. Czy wy jakoś chcecie właśnie je wiązać ze sobą, czy nie? No bo to jest mega ciekawy wątek, o którym powiedziałaś, tego wychowywania sobie, jakby budowania tego zaufania do całej grupy, a nie tylko do konkretnego wydawnictwa, ale tutaj też myślę konkretnie o tym wątku, na przykład powiązania, wiesz, Grubego Toma, czyli księgarni, z na przykład MT Biznes, nie? Jakie tutaj, wiesz, jakie tu są rozterki?

KG: Tak, tam rzeczywiście też było dużo dyskusji i tu mieliśmy w ogóle starcia wewnętrzne, oczywiście w takim kontekście dobrym, to jest starcie wewnętrzne. Zresztą kiedyś pisałam o tym, jak wygląda kolegium u nas, to na tej samej zasadzie te starcia tutaj były. Bo jak otwieraliśmy Grubego Toma, to powstało pytanie: czy to ma być księgarnia ze wszystkimi książkami, które są na rynku? Jak będziemy się komunikować, czy taki przedsiębiorca będzie zainteresowany naszą stroną internetową, jak mu nagle wyskoczy dieta SIRT z Laurum? Czy to dobrze, czy źle? I muszę przyznać, że mieliśmy bardzo długie dyskusje i starcia pod tym kątem właśnie mieszania tych marek i odbiorcy, bo z jednej strony myśleliśmy sobie tak: jest przedsiębiorca, szuka książki o negocjacjach, wyskakuje mu baner z poradnikiem parentingowym.

I teraz jak on zareaguje? Czy pomyśli sobie: „To nie jest strona dla mnie”? Czy przypomni mu się, że jego żona szukała jakiejś książki dotyczącej wychowania dzieci? I teraz pytanie: która z tych korzyści jest bardziej prawdopodobna i większa? Czy odstraszymy jednak tego czytelnika, bo zobaczył poradnik parentingowy? Czy jednak zachęcimy go do szerszego zbudowania koszyka na naszych stronach? W ogóle w momencie, kiedy mieliśmy stare strony internetowe, a teraz powstały nowe na nowych silnikach, też pod kątem SEO, w którym już w ogóle się nie poruszam, była mowa o tym, czy robić te strony jako www.mtbiznes.pl łamane przez te imprinty, czy każdy ma mieć swój, bo kiedyś było tak, że rzeczywiście każdy miał swój, jakie rozwiązanie będzie najbardziej korzystne dla tego ruchu na stronie? I tutaj moim zdaniem bez pomocy fachowca jest bardzo trudno podjąć decyzję pod kątem właśnie tych technicznych nawet rzeczy. Mierzenia tego ruchu na stronie, w którym miejscu, ile czasu spędza na stronie potencjalny czytelnik i tak dalej.

I z Grubym Tomem była dokładnie ta sama sytuacja, dlatego zrobiliśmy sobie po prostu testy. Wrzuciliśmy na Grubego Toma szeroką ofertę, patrzyliśmy, czy to powoduje budowanie większych koszyków, jak ona jest odbierana i po mniej więcej 9 miesiącach doszliśmy do wniosku, że zawężamy ofertę do książki bliżej naszych marek, tak żeby wspierać to, co robimy od wielu lat, a Paweł Jaczewski w tej chwili to też rozkręca. Naszą rolę eksperta pod tytułem „pomogę ci rozwiązać problem związany z Twoim biznesem”, niekoniecznie książką MT biznesową.

Bo jeżeli mamy taką współpracę na przykład z wydawnictwem Maklerska, którzy zajmują się zdecydowanie bardziej tematem inwestowania, giełdy, to my nie będziemy teraz odkrywać Ameryki i z nimi konkurować, tylko po prostu zapraszamy ich do współpracy na Grubym Tomie i dystrybuujemy ich książki, ale dzięki temu odpowiadamy na więcej potrzeb tego naszego czytelnika. Paweł też się tym zajmuje, to na pewno widziałeś na LinkedInie, i recenzowaniem książek, nie tylko naszych, i porównywaniem lub podpowiadaniem: zacznij od tej, a potem przejść do tamtej. Bo zdajemy sobie sprawę z tego, że w momencie, kiedy my będziemy doradzać czytelnikowi najbardziej z serca i damy mu najlepszą odpowiedź, niezależnie od tego, jaką książkę kupi, to po prostu będzie do nas wracał. I w ogóle nie nastawiamy się na taką rywalizację, nasze są super, a wasze beznadziejne.

MS: Ale jak ktoś trafia na Grubego Toma, to dostaje informację, że to jest księgarnia wydawnictwa czy całej grupy wydawniczej, czy jest powiązane ze sobą jakoś?

KG: Tam gdzieś w stopce pewnie znajdziesz taką informację, ale takiej komunikacji nie ma na stronie. Taką komunikację prezentujemy w social mediach, generalnie w social mediach przez Pawła czy przez TikToka, którego mamy założonego na Grubym Tomie. Ale od razu mówię, że to jest coś, co my dopiero zaczynamy robić, bo Gruby Tom ma dopiero rok i to też powstawał w dość szybkim tempie przy dużych zmianach wewnętrznych. Teraz też jesteśmy w trakcie dużych zmian wewnętrznych, szczególnie w obszarze marketingu, jeśli chodzi o osoby, które z nami pracują, więc to się jeszcze będzie mocno przebudowywało.

Książki drukowane kontra elektroniczne

MS: Chciałem zapytać, bardzo o mnie ciekawi, bo kilka razy mi to wracało w głowie. Powiedziałeś, że młode osoby nie chcą pracować, wolą technologię, bo tam są lepsze pieniądze i to jest bardziej fajne. Wydawnictwo kojarzy się z czymś mega tradycyjnym. Mówiłaś o tych młodych osobach. Zastanawiam się, na ile na dzisiaj jeszcze książki drukowane kontra elektroniczne, a audiobooki, jak to wygląda tak realnie?

KG: To też jest ciekawy temat, dlatego że jak sobie kiedyś popatrzył na statystyki, które mówią, ile Polaków czyta książki, to my tam od wieków, już mogę powiedzieć, jesteśmy na poziomie 38% Polaków czytało jedną książkę w ciągu roku. Jak weźmiesz Pawła Jaczyńskiego, co czyta 200, to już parę osób znokautował.

MS: To są jeszcze deklarowane, niektórzy pewnie sobie…

KG: No właśnie. Ale w tym ostatnim raporcie, on jest dostępny chyba na lubimyczytac.pl, jest taki fajny zwiastun, taka jaskółka, mam nadzieję, że to nie pozostanie tą jaskółką, że wzrosło czytelnictwo w grupie wiekowej 12-17. Wiem, co oni czytają, bo to jest właśnie romansidło, czy jakaś taka przygodówka czy jakiś prosty kryminał, ale jeżeli oni sięgają po książkę, to jest spora szansa, że odnajdą się w tym świecie, to będzie im zaspokajało jakąś ciekawość, będzie dawało przyjemność i z czasem sięgną po inną literaturę, może lepszej jakości albo poważniejszą, albo generalnie zdobędą zaufanie do książek.

Ale co ciekawe, ta grupa deklaruje, że książka dla nich jest gadżetem też. I to jest ciekawe pole do działania, szczególnie dla nas w Endorfinie, bo my musimy się bardzo starać, żeby ta książka oprócz tego, że jest dobra, to żeby jeszcze była ciekawie zrobiona. W Endorfinie np. zadrukowujemy sobie blok, tak że wszystkie kartki na brzegach są kolorowe, ale tych zabiegów technologicznych jest bardzo dużo, które możemy wykorzystać.

Jeżeli to czytelnictwo z tej grupy 12-17, za te 10 lat będzie już w tej grupie 22 itd., to jest szansa, że ta książka trochę nam ruszy. Jeśli chodzi o to czy papier, czy elektronika, to ja od lat widzę wzrost sprzedaży w kanałach e-bookowych i audio downloadów, ale on idzie równomiernie ze wzrostem sprzedaży książki papierowej, czyli cały czas nie przebija i tak jak parę lat temu była mowa o tym, że w Stanach e-booki wyskoczyły i zaraz nie będzie książek papierowych, to jednak przynajmniej w naszych markach, bo to w sumie trzeba podkreślić, to idzie cały czas równomiernie, bo w przypadku książek biznesowych dosyć często naszym czytelnikiem jest np. szkoleniowiec.

Jak ja jeżdżę na konferencje tematyczne, na których my się pokazujemy i sprzedajemy też książki i opowiadamy o książkach, ja też tam bardzo często się pojawiam i rozmawiam z czytelnikiem, to dostajemy taki feedback, że oni kupują wszystkie trzy formy wydania książki, bo przygotowuje się do szkolenia, zaznacza sobie w papierowej wersji to, co jest dla niego istotne. Jedzie komunikacją miejską, czyta e-booka, no bo jest zdecydowanie wygodniej czytać na czytniku, ale potem wsiada w samochód, bo jedzie gdzieś w delegację i słucha sobie tej samej książki na audiobooku.

Teraz też powstała taka świetna forma, która się nazywa synchrobooki, nie wiem czy słyszałeś o tym, czytasz e-booka, masz też w pakiecie tego audiobooka gdzieś tam wgranego, kończysz go czytać w tym momencie, bo go wyłączasz, wsiadasz do samochodu, włączasz audio i ono ci się odpala dokładnie w tym miejscu, gdzie skończyłeś czytać e-booka, no prawie dokładnie, bo taki znacznik musisz sobie tam wrzucić. To dla mnie to jest coś niesamowitego, bo rzeczywiście technologicznie to jest najlepsze rozwiązanie do pracy z książką. Druga rzecz, że pojawiają się też te słuchowiska, o których rozmawialiśmy przed nagraniem, które dla mnie są fantastycznym rozwiązaniem, szczególnie przy fantastyce.

I ta forma audio też jest w tej chwili propagowana przez wszystkie platformy streamingowe, więc ja nie widzę zagrożenia dla papieru, tylko wręcz jakby formę promocji książki w innych formach wydania. Poza tym myślę, że jak spotkasz, może ja też jestem trochę w takiej bańce, ale jak porozmawiasz z ludźmi, to jednak każdy ten papier chce wziąć do ręki, powąchać, przytulić, zobaczyć go na półce, zebrać sobie na przykład dwa wydania ulubionej książki. Ja tak robię z Sapkowskim, że uwielbiam wszystkie wydania Sapkowskiego. I to myślę, że ta książka papierowa jeszcze długo, długo będzie na rynku. A jeśli chodzi o młodych, no to te marże rzeczywiście na innych rynkach są wyższe, więc idą w tamtą stronę.

Ale mam nadzieję, że kiedyś dojdziemy do takiego myślenia w społeczeństwie, że książka za 50 zł to nie jest droga książka i droga impreza, bo kosztuje tyle co trzy kawy gdzieś tam w kawiarni, ale też tak jak powiedział mój znajomy jakiś czas temu, szczególnie przy tej naszej książce fachowej, MT biznesowej: „Ty za 60-70 zł kupujesz sobie 2-3 dni z fachowcem, z którym jakbyś chciał się spotkać tak na żywo, to byś musiał zapłacić parę tysięcy złotych za szkolenie.” I jak zaczniemy patrzeć na te książki w ten sposób i będzie można robić zupełnie inne ceny na publikacjach, no to wtedy jest szansa, że zaczniemy po pierwsze mieć przestrzeń do marketingu, czyli zdobywać więcej czytelników i opowiadać o tym, jakie mamy książki, a po drugie zdobywać fachowców do pracy w wydawnictwie.

MS: Ja jestem dużym fanem MT Biznes i to jakby recenzuję na swoim LinkedIn, nie na LinkedInie, tylko na Instagramie, wrzucam książki, które czytam i właściwie chyba MT Biznes tam dominuje, bo to są głównie pozycje takie okołobiznesowe. Nie jest to współpraca sponsorowana, tylko faktycznie tak wychodzi, więc tym bardziej mnie cieszy rozmowa z tobą. No i faktycznie jest tak, że MT Biznes wydaje ciekawe rzeczy i ja zawsze podkreślam, że najlepszym… Często mnie pytają też osoby: jak zacząć ze strategią marki czy marketingiem, od czego zacząć? Ja mówię: kurczę, od czytania książek. Nigdzie nie znajdziesz tyle mięsa, co w książkach, no bo one siłą rzeczy muszą być jakoś przefiltrowane.

Na blogach powstaje dużo różnych rzeczy czy w jakichś gazetach. Jest to rozsiane, książka zawsze ma tę strukturę jakąś, w jakiś sposób prowadzi cię, więc to jest najlepsze. I właśnie jestem ciekawy też twojej perspektywy, bo ja mam wrażenie, że mówisz, że poziom czytelnictwa nie wzrasta, a ja mam wrażenie, że ilość książek, albo mi się tak tylko wydaje, jest jakaś gigantyczna. Ja monitoruję dwie kategorie, czyli książki dla dzieci, bo jestem młodym rodzicem, i książki biznesowe. Teraz ten weekend byliśmy z żoną na targach książki tutaj w Gdańsku pod kątem tych dla dzieci.

Wyszliśmy, wydaliśmy nie wiem ile pieniędzy, wyszliśmy z 15 czy 20 w ogóle książeczkami, a mamy cały regał, i z takim poczuciem, że tak dużo zostało ciekawych rzeczy po prostu tam, i nie mogliśmy ich kupić, bo już sobie powiedzieliśmy: dobra, w każdym wydawnictwie tylko trzy książki, bo pójdziemy z torbami, nigdy tego nie przeczytamy. I ja mam wrażenie, że was też nienawidzę czasami, jak widzę kolejne pozycje i mówię: ojej, to jest ciekawe, a tam na półce rośnie ta kupka wstydu. I to tak jest, że tych książek jest dzisiaj więcej? Czy to tylko mi się wydaje?

KG: To tak, po pierwsze ja też byłam w Gdańsku, szkoda, że się nie widzieliśmy [ŚMIECH]. Po drugie musiałbyś wejść na targi w Krakowie albo Warszawie, to dopiero już byś stamtąd nie wyszedł. Po trzecie Paweł co chwila słyszy o tym, że ma już nic nie polecać, bo każdy ma tę kupkę wstydu. Po czwarte wymyśliliśmy, że trzeba na stronie przy zakupach zaproponować dołożenie kartki do paczki pod tytułem: „To wygrana w konkursie XYZ”, żeby nie trzeba było się tłumaczyć partnerowi, że się kupiło następną książkę.

MS: Ja już zamawiam do biura i w biurze trzymam, żeby żona nie widziała.

KG: W Polsce powstaje mniej więcej jakieś 35 (z haczykiem) tysięcy nowości rocznie. Nie mówię o tym, żebyś to przeczytał, ale to też powoduje, że ciężko czytelnikowi znaleźć książkę, która rzeczywiście będzie dla niego. Albo żeby wybrać, że ta będzie dobra. Dlatego też teraz współpraca z różnymi influencerami i recenzentami jest tak istotna, żeby ta wiarygodna informacja o książce szła w świat, żeby ułatwić ten wybór. My w MT Biznesie mamy wcale niedużo, bo to jest dwadzieścia kilka nowości rocznie, więc na upartego to dwie książki w miesiącu do przeczytania. I pewnie nie wszystkie by akurat ciebie interesowały, bo mamy tam zakres przez sprzedaż, negocjacje, marketing, storytelling itd.

Więc powiedzmy, że tej dużej konkurencji dla twojej głowy nie ma. W dziecięcej to zdecydowanie inna bajka, dlatego że książka dziecięca to jest największy rynek w Polsce, jeśli chodzi o książkę, którą się sprzedaje. Ale to też wynika z tego, że ja sobie nie kupię poradnika do zarządzania, jeśli mam 50 zł, ale bez problemu kupię dziecku teraz trzy książeczki. Więc taki altruizm powiązany z rodzicielstwem tutaj też działa na korzyść tej literatury dziecięcej. Ale co ciekawe, bardzo dużą częścią rynku jest książka historyczna w Polsce cały czas. Jak sobie popatrzycie na księgarnie empikowe, które są zbudowane w pewien specyficzny sposób, mają te swoje kategorie, tam się to też oczywiście w czasie zmieniało, to oni sukcesywnie takie tematy jak biznes, ale zostawiają historię, książkę dziecięcą i tzw. bestsellery, no i oczywiście te wszystkie papiernicze rzeczy, które tak naprawdę utrzymują księgarnie.

Więc jeśli chodzi o poziom czytelnictwa, to on nie rośnie, ale wydaje mi się, że to jest kwestia może nie do końca jeszcze zmierzona. To znaczy tam się coś już dzieje, ale na tyle niedużo, żeby to zmierzyć i za powiedzmy 10 lat powinniśmy rzeczywiście widzieć poprawę. Chociaż ostatnio, parę miesięcy temu, miałam propozycję wydania książki autora z Danii, poradnika biznesowego, który ze mną negocjował umowę zakupu praw itd. Ja mu przedstawiłam warunki, a on do mnie pisze, jak to możliwe, że takie warunki, jak on sprzedał w Danii 120 tys. egzemplarzy swojej książki.

Umówmy się, że Dania ma dużo mniej mieszkańców niż Polska, ale zdecydowanie muszą mieć mniej, to też jest dużo mniejszy kraj. I tak ciężko mi było wytłumaczyć mu, że absolutnie w Polsce książka biznesowa, chyba że jesteś finansowym ninją, masz swojego odbiorcę takiego wyhodowanego, nie ma szansy się sprzedać w takim nakładzie. I teraz pytanie: czy to jest poziom czytelnictwa, w sumie trzeba było sprawdzić, jaki jest poziom czytelnictwa w Danii, czy to jest kwestia, na przykład, może mają trudniejszy dostęp do szkoleń, czy to jest inny wtłoczony w głowę proces uczenia się. Może dla nich książka jest pierwszym wyborem, a u nas na przykład filmik na YouTubie. Ciężko mi o tym w tej chwili mówić, bo nie znam tych danych.

MS: Może mają większe kupki wstydu.

KG: Tak, kupują i leży. Albo mają modę na biblioteczki i to jest wszystko. Zamiast robić tapetę, to sobie wykładamy książkami. Też tak może być, rzeczywiście. Na pewno, co było widać w pandemii na przykład, wszystkie książki obrywały na rynku, oprócz książki dziecięcej i biznesowej. Dziecięca, bo trzeba było coś zrobić z dziećmi w pandemii, jak siedziały z nami w chacie, a my musieliśmy pracować.

A biznesowa, bo nie dało się pójść na szkolenia, bo zanim te firmy się przełożyły na szkolenia online, to książka biznesowa, mówiąc w skrócie, była tym najprostszym zdobywaniem wiedzy. Ja na przykład z trochę innej beczki książkowej, co mnie cieszy, jaka tendencja, że zaczynamy ufać w książce biznesowej rodzimym autorom. Bo MT Biznes zaczynał, w ogóle się na tym zbudował, że wydawał książki stricte tłumaczone i to głównie amerykańskie, tak? Brian Tracy i cała reszta różnych świetnych autorów. On jest świetny dla początkujących, tak się umówmy.

MS: Tak, to też zgodzę.

KG: Tak, do tego, żeby się zacząć dokształcać przez książki. Mieliśmy takie eksperymenty wydawania polskich autorów, ale to w ogóle nie działało, dlatego że byliśmy zapatrzeni tylko w tę amerykańską kulturę biznesu i koniec. Teraz coraz częściej mamy polskich autorów w naszej ofercie, właśnie dlatego, że już zaczyna społeczeństwo ufać polskim doświadczeniom, polskim autorom, czują się z nimi bliżej, da się ich zaprosić na wywiad, zobaczyć, spotkać i to mnie cieszy, że to się zaczyna dziać.

Mało tego, my zaczynamy w tej chwili już kombinować, co trzeba zrobić, żeby tych polskich autorów wynieść za granicę, bo już powoli też zdobywają autorytet wśród innych krajów. Wiadomo, że raczej pójdziemy na początku na Wschód. Myślę, że jak się skończy wojna w Ukrainie, bo teraz nam to blokuje, ale generalnie jest szansa na taki rozwój takiej strony wydawniczej pod kątem sprzedawania już licencji do publikacji polskich autorów.

MS: To jest bardzo ciekawe w ogóle z tym wejściem na Wschód, nigdy o tym nie myślałem. Kiedyś jak mi się uda jakąś napisać, wydać książkę, to o tym będę myślał. to ja skończyłem filologię rosyjską i ukraińską, więc to jest w ogóle śmieszne. Jestem takim dziwnym czytelnikiem, dlatego że przez całe studia filologiczne przeczytałem może ze trzy książki, tak się ślizgałem, nigdy nie czytałem nic, a teraz zacząłem czytać więcej i dużo, bo jakby zawdzięczam tym książkom bardzo dużo, więc ten temat mi jest bardzo bliski.

Tak trochę mieszam wątki, bo chciałem kilka rzeczy podsumować. Co roku jest pytanie w firmach: co kupić jako prezent, jako gadżet? Wymyśla się jakieś zestawy herbat, miodu i te bzdury. I ja zawsze pytam: czemu nikt nie kupuje książek? Przecież to jest najlepsze, co można dać, najfajniejszy prezent to jest książka, czy biznesowa, czy jakaś poradnikowa, czy jakakolwiek inna, czy nawet beletrystyka, czy cokolwiek. To jest najlepszy prezent i mi się wydaje, że to wina jest tego, że one wciąż kosztują za mało. To znaczy z jednej strony narzekamy, że są tanie, ale głupio dać komuś prezent za 25 zł, jak tam poprzeceniają te wszystkie księgarnie.

KG: Wiem, o co ci chodzi. Wiesz co, Maciek, czasami mamy takich klientów, którzy mówią, przecież ta książka „Co chce wiedzieć klient?”, nie może kosztować 40 zł, ona musi kosztować ze 120, bo inaczej to ja nie wierzę, że ona ma tę zawartość dobrej jakości, a z drugiej strony w momencie, kiedy podnosisz cenę, to na przykład spada ci sprzedaż ze względu na to, że dla kogoś to już jest za drogie, ale akurat w tym temacie, o którym powiedziałeś, my mamy takie fajne dwa rozwiązania.

Po pierwsze mamy w ofercie coś takiego jak książka w twojej okładce. I to robimy od lat, łącznie z instytucjami państwowymi, ale też z firmami, że na przykład jeżeli ja mam ulubioną książkę jako „Szef wyrozumiały i wymagający”, albo może lepszym przykładem będzie „Co chcę wiedzieć klient?”. I „Co chce wiedzieć klient?” chciałbym, żeby wszyscy moi pracownicy przeczytali albo współpracownicy, albo chciałabym się tą wiedzą podzielić na zewnątrz, to ja mogę przyjść do MT Biznesu i powiedzieć: chciałabym tę książkę, ale na okładce chcę, żeby były moje barwy, moje logo, mój wstęp, ja chcę wam powiedzieć, dlaczego tę książkę wybrałam dla was jako prezes, albo na przykład opis na czwartej stronie. I tak samo możemy zrobić, zresztą Paweł chyba ma o tym komunikować na LinkedIn za jakiś czas, w takich świątecznych opakowaniach, w sensie świąteczna obwoluta, która powoduje, że to jest prezent.

Tam nie ma wtedy ceny na tej książce. Ty przekazujesz wiedzę, to nieważne jak ona rynkowo poszła, tym bardziej, że taki produkt jest wyceniany zupełnie inaczej, bo musisz wydrukować dokładnie taki nakład, w takim anturażu, jaki sobie wymyślił klient w takiej sytuacji. Bo my wiadomo, że jeżeli robimy książkę w nakładzie kilku tysięcy złotych, to nasza cena okładkowa będzie na innym poziomie, a jeżeli mamy temat niszowy i robimy w nakładzie dwóch tysięcy, to ta cena okładkowa też będzie to odzwierciedlała. Staramy się jednak być jak najbardziej dostępni dla czytelnika, więc pilnujemy jak się da tych cen, chociaż to też ma krótkie nogi w takim sensie, Maćku, że gdyby ta marża na książce była większa, to my byśmy mieli więcej środków na to, żeby czasem zawalczyć o tytuł, który odpuszczamy ze względu na koszty produkcji.

Bo jeżeli mamy książki na przykład 500-stronnicowe, to my już z definicji wiemy, że to po prostu się nie zamknie. Teraz musi być naprawdę niesamowita, tak jak na przykład Timothy Ferriss pisze takie książki, ale wiemy, że odpowiednia liczba osób go kupi na tyle, żebyśmy byli w stanie to wydać. Albo koszty zakupu praw są tak gigantyczne, że ta objętość nie ma znaczenia, ale po prostu zaliczka nas zabija i to po prostu nie wyjdzie na tym rynku. I to też kiedyś robiliśmy taki wpis z Pawłem o tym, że w momencie kiedy byśmy mogli sobie na to pozwolić, to byśmy byli w stanie wydawać jeszcze więcej ciekawych publikacji lub jeszcze lepszej jakości w sensie merytorycznym, bo mielibyśmy do tego środki, żeby to robić.

MS: Ja bym bardzo chciał, żeby książki były droższe, bo bym bardziej świadomie je wtedy kupował. Ta kupka byłaby mniejsza, bo ten próg wejścia byłby taki, że musiałbym dwa razy przemyśleć i sprawdzić.

KG: Wiesz co, bo wydawcy też czasami tego nie robią. Są takie wydawnictwa, które po prostu lecą nowościami, nie tak jak my mamy dwadzieścia parę, tylko mają ich sto. My też robiliśmy kiedyś taki, parę lat temu to było, że mieliśmy tych nowości więcej, ale znowu musisz to przekalkulować, bo jeżeli robisz więcej, to musisz mieć więcej ludzi. Czy to ci się zamknie, czy jesteś w stanie zaopiekować się odpowiednią ilością książek. My doszliśmy do tak zwanego złotego środka. Dwadzieścia parę to jest ten złoty środek, który jesteśmy w stanie obsłużyć. Jeżeli chcemy więcej, to musimy mieć skokową wartość sprzedaży, żeby to w ogóle miało ręce i nogi, bo musimy zatrudnić więcej ludzi.

Podsumowanie

MS: No dobrze, ja mam do ciebie jeszcze jedno pytanie, złośliwe, na koniec. Mówię o tym, żeby utrzymać uwagę Słuchaczy, bo chciałem tak zacząć powoli podsumowywać trochę. Dla mnie bardzo, ta wartość, którą wyciągam z tej rozmowy, bardzo cenne jest to, że jesteście kolejną branżą, która dla mnie nie była dość znana, w której okazuje się, że ta marka ma znaczenie.

Bardzo mi to przypomina w ogóle takie B2B trochę sytuacje, gdzie mamy jakiś produkt, który przyciąga, jest atrakcyjny, czyli tutaj mamy tytuł, autora i tak dalej, ale potrzebny jest ten brand, który stoi za tym, który uwiarygadnia i powoduje, że nie muszę tak bardzo analizować tego produktu, bo wiem, że ten brand jest jakimś certyfikatem jakości, wartości i tak dalej. To bardzo fajne wnioski. I faktycznie też tak mam, że już dzisiaj po wydawnictwach tak sobie zdałem sprawę w trakcie tej rozmowy, oceniam, tak, że jest to wartość i mówię sobie: dobra, jeśli to oni wydali, to znaczy, że to będzie okej, tam nie będzie byle czego, więc to są dla mnie mega ciekawe wnioski.

Fajnie też, tak wykroczyliśmy trochę poza temat architektury samej grupy i marki, ale też były ciekawe te przemyślenia o tym, właśnie jak świadomie do tego podchodzicie i to jest coś, do czego zachęcam też, żeby zawsze o tym myśleć, żeby nie wpadać szybko w takie, że o, to zrobimy sobie nowe i te burzliwe dyskusje, o których mówisz, to właśnie jest ta wartość, to trzeba zrobić, zastanowić się dobrze, no bo jakby budowanie marki to zawsze inwestycja czasu, pieniędzy i wszystkiego i trzeba jakby…

KG: Otworzyć jest łatwo, ale potem…

MS: Tak, tak jest, więc to są bardzo fajne rzeczy. Mamy mnóstwo tematów, które moglibyśmy poruszyć, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie okazja. Ale chciałem cię zapytać na koniec: powiedz mi szczerze, Kasiu, dlaczego wydawnictwa tak psują tytuły książek?

Ja mam często tak, że jak recenzuję jakąś książkę czy komuś polecam, to mówię, nie patrz na tytuł, bo to w ogóle nie o tym, no wiesz, domyślam się odpowiedzi.

KG: Ale otworzyłeś teraz w ogóle drzwi do takiego bardzo długiego wywodu, więc postaram się jakoś tak…

MS: Nie mówię, że tylko to wy tak robicie, tylko ogólnie, ci inni.

KG: Nie, my też robimy, to znaczy, jak wydajesz książkę zagraniczną, to pierwsze, co jest twoim obowiązkiem to przetłumaczyć tytuły najbliżej oryginału, co nie zawsze się da, bo na przykład ta książka, która nam się przewija, „Szef wymagający i wyrozumiały”, to w oryginale to jest „Radical candor”, czyli radykalna szczerość. No dobra, możesz wrzucić radykalna szczerość, ale ktoś będzie wiedział, że to jest o liderowaniu, o tym, jak zarządzać zespołem? No dla mnie nie.

I czasami musimy odejść, a czasami tego nie robimy, bo na przykład właściciel praw się nie zgadza. I wtedy, no to już jesteś pod ścianą, bo wiesz, że ten tytuł nic nie powie, a z drugiej strony nic nie możesz z tym zrobić pod kątem modyfikacji. Więc pierwszy za to obowiązek jest taki, że zbliżasz się do oryginału. Czasami się tego nie da. Mieliśmy taką historię z książką „Rebels”. I nasz tłumacz uparł się, że powinniśmy to przetłumaczyć dosłownie, czyli oryginały. „Originals”, przepraszam, oryginały.

No ale u nas w Polsce, jak nazwiesz kogoś oryginałem, to raczej to jest nacechowane tak bardziej negatywnie niż pozytywnie. A książka mówi o tym, że masz iść pod prąd, że masz robić swoje, że masz się nie poddawać otoczeniu, ale nie dać się oceniać i tak dalej. I tam były przykłady.

I nasz tłumacz się tutaj strasznie zdenerwował, a to taki dosyć specyficzny człowiek, i mówi, że nie możemy tego zrobić, on będzie pisał zaraz do właściciela praw, że tak się nie da, że musimy być blisko oryginału. Tłumaczyliśmy mu, o co nam chodzi i oparliśmy się w końcu o profesora Bralczyka, który wytłumaczył naszemu tłumaczowi, że rzeczywiście ten tytuł jest nacechowany negatywnie musimy zmienić na buntowników, którzy już są bardziej pozytywni, znaczy jest tam trochę negatywnego, ale jednak taki buntownik to jednak z wyboru. I rzeczywiście powiem ci, że łatwiej jest wybrać książkę do wydania niż jej tytuł. Zdecydowanie.

MS: Wracamy do namingu, do tytułów, do tego samego wyzwania. No dobra, to może też coś mówi o dojrzałości rynku, bo skoro za granicą można wydać „Radical candor”, to też tam nic nie mówi. I jednak się z tym przebić, a u nas trzeba to bardziej dosłownie. To trochę też o tym coś mówi, ale nie chciałbym otwierać znowu bardzo szerokiego pokoju.

KG: Następnym razem.

MS: No dobrze, Kasiu, gdzie cię najlepiej znaleźć? – Ja jestem na LinkedInie, staram się publikować przynajmniej raz w tygodniu, bo to mnie Paweł ciśnie równo i dokładnie, że regularność, regularność. Jestem na LinkedInie jak najbardziej. Czasami możecie mnie spotkać na Grubym Tomie, TikTokowe konto, bo tam z Pawłem się wygłupiamy. Tam możecie zobaczyć trochę inną wersję, mniej profesjonalną. No i oczywiście zapraszam do nas na stronę MT Biznesu, Laurum, Poltextu, i Słówka, i Prześwitów, i Endorfiny. Tam w kontakcie też znajdziecie w razie czego informacje, jak mnie złapać.

Polecajka książkowa

MS: Super, bardzo ci dziękuję. W każdym odcinku takim solo staram się jakąś książkę polecić. Nie czytałem, co prawda, jeszcze „Szef wymagający i wyrozumiały”, ale myślę, że to jest właśnie książka, którą ewidentnie w tym odcinku polecamy. Ja dla siebie samego też. Bardzo ci dziękuję za twój czas i za podzielenie się doświadczeniami.

KG: Ja również dziękuję za zaproszenie i za wysłuchanie niefachowca od marek.

MS: Bo to było bardzo wartościowe, myślę, dla wszystkich. Dzięki, cześć, do usłyszenia.

KG: Cześć.

Nazywam się Maciek Sznitowski, jestem Brandoholikiem.

Układam marki w spójną historię, bo spójna marka lepiej zapisuje się w pamięci klientów i szybciej zdobywa ich zaufanie.

Co o tym myślisz? Napisz

Zapisując się, wyrażasz zgodę na otrzymywanie ode mnie wiadomości. Nie spamuję! Przeczytaj, jak przetwarzam Twoje dane w Polityce prywatności.